Nie tyle komedia romantyczna, co obyczaj podmyty humorem (tragikomedia brzmiałoby lepiej, ale z drugiej - nie ma tu żadnej tragedii). Humor ów ma być "dyskretny", tak, by pasować do somnabulicznych bohaterów i ogólnej, sennej atmosfery filmu. Obraz Matta Aseltona to jedna z tych produkcji, po których od razu widać, że mają być "ekscentryczne". Postaci muszą więc często wygłaszać bezsensowne deklaracje, mieć niby-dziwne hobby albo zachcianki (jak adopcja chińskiego dziecka), z niczego nie czerpać żadnej radości i żyć jakby pod wodą. Amerykańskie kino niezależne (so-called) bardzo upodobało sobie ten styl, podpatrzony u europejskich twórców, w szczególności spopularyzowany przez "Amelię" i Kaurismakiego. Mnie osobiście ta maniera zaczęła irytować już parę ładnych lat temu, a "Gigantic", przykra sprawa, do nurtu, jeśli o czymś takim można mówić w tym przypadku, nic nowego nie wnosi. Plusem jest udział Zooey Deschanel i Johna Goodmana, których obecność ożywia nieco ekranową apatię.